Do Jasia i Małgosi dołączył tym razem ogromny Zając….. wielkanocny. W bajkowy świat pary lubianych bohaterów przypłynął łódką wprost z Wysp Wielkanocnych. Jak przystało na zająca, miał ze sobą jajka malowane „dla pokazu” i … jajka niespodzianki ... dla dzieci.
Tylko przez dwa dni (15-16 kwietnia) na Dużej Scenie Opery i Filharmonii Podlaskiej oglądać można spektakl „Wiosenna przygoda Jasia i Małgosi”. To interaktywna bajka dla najmłodszych dzieci, gdzie publiczność wciągana jest w zabawę, wspólne śpiewanie, granie i ... współtworzenie spektaklu. Innowacyjne przedstawienie powstało z myślą o najmłodszej widowni, doskonale bawią się i żywiołowo reagują dzieci nawet dwuletnie. Tu wilk, niezgodnie z tradycją, nie zjada dzieci, przeciwnie pomaga zagubionym Jasiowi i Małgosi.
Niezwykłą scenografię zaprojektowała Małgorzata Szostakowska: drzewa w kształcie trąb, domek czarownicy to piernikowy kontrabas, nawet orkiestra przebrana jest za … łosie. Całość jest kolorowa, ciepła i pogodna. Bajka oparta jest na tekstach Jana Brzechwy. Muzykę napisał Stefan Kisielewski. Dziś (15.04) w roli ojca i drwala zadebiutował Rafał Supiński. A w roli Zająca – wystąpił dziennikarz współpracujący z Operą i Filharmonią Podlaską – Wojciech Koronkiewicz. Oto jego opowieść o tym, jak trudno mu było „odhamletyzować” Zająca:
Spektakl właśnie się zaczął. Siedzę w garderobie. Bo dostałem własną garderobę. Z szafą, wieszakami, toaletą, lustrem i świetlówkami wokół luster. Mogę nawet zobaczyć tył własnej głowy! Naprawdę. Na drzwiach co prawda nie ma mego nazwiska, ale są za to nazwiska odtwórczyń opery „Traviata”. Czuję się zatem trochę jak … Traviata. Zagubiony. Z głośnika na ścianie płyną dźwięki, dokładnie słychać co się dzieje na scenie i na widowni. Najpierw harmider wchodzących dzieci. Ale jaka jest różnica między dziećmi i dorosłymi w teatrze? I jedni, i drudzy przychodzą po iluzję. Uwierzyć w coś, czego nie ma. Choć na moment.
Kiedyś dawno temu zdawałem do szkoły aktorskiej w Krakowie. Nie dostałem się. Dziś siedzę w garderobie i czekam na spektakl. Za oknem kwitną wiśnie. Jest cicho. Jedyne dźwięki to te z głośnika. Głosy aktorów i okrzyki dzieci. Za moment i ja się tam pojawię. Jako Wielki Wielkanocny Zając. Dużo się nie nagram. Moja rola to pół kartki formatu A4. Nie „pohamletyzuję”. W tym właśnie momencie usłyszałem z głośnika tekst, po którym wchodzę na scenę. O rany, powinienem być przy scenie! O Jezu, muszę jeszcze zapiąć strój!!!! Do drzwi zapukała Pani Garderobiana „Ubieramy się!” Po chwili siedzę przed lustrem, już w futerku. Mam brzuszek. Jeszcze tylko łeb i łapy leżą obok. Gdy je włożę, stanę się kompletnie kim innym. Patrząc w lustro zastanawiam się, czy tak właśnie wygląda spełnienie moich marzeń? Bo przecież chciałem być aktorem. I choć nie dostałem się do szkoły teatralnej, to jednak sam kręciłem filmy i w telewizji występowałem. Teraz zaś zostałem nobilitowany, dostałem garderobę i za chwilę wkroczę na deski teatru. Czy o to właśnie szło? Szczerze powiedziawszy mam ochotę uciekać. Jak najdalej.
Wróciłem właśnie ze sceny. Dzieci na widok zająca krzyknęły „OOOOOOOO!” Pomyślałem więc „Nie hamletyzuj zając”. Zostaję.
Wojciech Zając Koronkiewicz
Foto Michał Heller/OiFP