Po raz szósty spotkaliśmy się w połowie drogi między artystami a publicznością – na scenie Halfwayowej, gdzie muzyków i słuchaczy nie dzielą barierki, a zespoły i soliści przyjeżdżają do nas z Zachodu i Wschodu! Festiwal w amfiteatrze trwał w tym roku nietypową liczbę dni – dwa plus jeden, a to dzięki temu, że dwóm dniom festiwalowym towarzyszył Halfway Fanday na dużej scenie i w foyer Opery: prezent dla festiwalowiczów za to, że od sześciu już lat jesteście z nami i wspieracie Halfwaya. Najbardziej kameralny festiwal – blisko ludzi, blisko muzyki – istnieje dzięki wam i dla was. W tym roku headlinerem festiwalu były... kobiety. Przeżyjmy to jeszcze raz – zapraszamy do obejrzenia zdjęć!
Ekipa Halfwaya i nasi cudowni wolontariusze (fot. M. Heller)
Jak zawsze, tak i w tym roku byli wśród nas artyści w całego świata. Jak zawsze też festiwal otworzył zespół z Białegostoku. W tym roku było to Starsabout – jeden z najbardziej obiecujących zespołów stolicy Podlasia. Ich muzyka to „dream sounds” z pogranicza rocka progresywnego i alternatywy, a debiutancka płyta „Halflights” wywołała zachwyt recenzentów z różnych stron świata. Halfwayowej publiczności zaprezentowali premierowo nowy materiał, ale także starsze utwory, w tym takie, które po raz ostatni publicznie zabrzmiały w danych aranżacjach. Po tak dobrym otwarciu festiwalu na dużą scenę weszła Christine Owman ze Szwecji, która nie pierwszy raz gościła na Halfwayu – trzy lata temu towarzyszyła SoKo na wiolonczeli. Jej mrocznym, nieco psychodelicznym brzmieniom towarzyszyła oczywiście wiolonczela elektryczna, a także niepokojące wizualizacje. Prywatnie tym czasem okazała się niezwykle ciepłą i słodką osobą, a do tego gorąco chwaliła publiczność, mówiąc, że właśnie takich nas pamiętała i jej nie zawiedliśmy. Wieczór zamknęła Shuma z Białorusi – grupa w niezwykły sposób łącząca białoruską ludową pieśń i współczesną elektronikę. Pradawny biały śpiew, kojarzący się z pogańskim rytuałem, wzmocniony był przez głębię elektro – a publiczność szalała w tańcu na „parkiecie” dolnego foyer.
Sobotnie koncerty rozpoczęły się od występu Agaty Karczewskiej. Halfway zawsze stara się promować mniej znanych polskich artystów. Tym razem zaprezentowała się folkowa singer-songwriterka, zainspirowana takimi postaciami muzycznej sceny, jak Laura Marling czy Elliott Smith, a niektórym znana z telewizyjnego programu Idol, w którym dotarła do finałowej dwunastki. Jej przyjemny głos i kojące dźwięki gitary były wspaniałym rozpoczęciem kolejnego dnia festiwalu. Po niej wystąpiła energetyczna Cate Le Bon z Wielkiej Brytanii – pochodzi z Walii, mieszka w Los Angeles, śpiewa po angielsku i walijsku i jej przedostatni album nazywał się po polsku – „Cyrk”. Najnowsza płyta artystki, „Crab Day”, to album wielowymiarowy, pełny i niejednoznaczny. Ambitna mieszanka popu, folku i rocka była dokładnie w klimacie Halfwaya i rozbujała publiczność. Prawdziwe show dała Argentynka Juana Molina z unikatowym brzmieniem, mieszczącym się między neofolkiem, indie popem, chilloutem czy ambientem. Podłapaliśmy ten klimat i tańczyliśmy do tej niezwykłej muzyki. Potem ukołysała nas Torres z wzruszającym, głębokim głosem. Singer-songwriterka porównywana do PJ Harvey czy EMA przejęła słuchaczy poruszającymi tekstami i trafiającymi do serca, choć wcale nie prostymi melodiami. Bisowała wokalem solo, śpiewając swój „Proper Polish welcome” i wyciskając z niektórych łzy. Wieczór zamknęli The Veils – pochodzący z Nowej Zelandii, obecnie mieszkający w Wielkiej Brytanii. Ich koncert był pełen energii i pasji, za co podziękowaniem był żywiołowy taniec i bujanie się całego amfiteatru. Także Finn Andrews bisował wokalem solo, rozkochując w sobie liczne słuchaczki i licznych słuchaczy.
Niedzielę otworzyli Coals – młody polski duet ze, jak nazwa mogłaby podpowiadać, stolicy polskich kopalni – Śląska. Marzycielski, eteryczny pop z akcentami elektroniki i folku świetnie sprawdza się na scenach festiwali takich, jak OFF, Open’er czy Soundrive, a także zagranicznych, czy nawet na antenie legendarnej stacji KEXP. Świetnie zabrzmieli także na Halfwayu, gdzie ich muzyka doskonale się wpasowała. Kobiecy duet z Reykjaviku East of My Youth wprowadził ukochany przez fanów Halfwaya klimat Skandynawii, choć nie tak znów typowy – dziewczyny nie mieszczą się w stereotypie spokojnego islandzkiego plumkania, może dlatego, że choć grupa nagrywa w stolicy Islandii, to powstała w Berlinie? Z Grenlandii za to przyjechali do nas Nive & The Deer Children – z Inuitką Nive na czele. Artystka śpiewa po angielsku i po grenlandzku. Towarzyszyły jej nie tylko klasyczne gitary, perkusja czy klawisze, ale też banjo czy... piła, na której gitarzysta grał smyczkiem. Zespół był tak wzruszony gorącymi oklaskami, że zaczął nagrywać aplaudującą publiczność – a to nawet zanim gorący aplauz przywołał ich na bis! Choć tuż po ich występie nad amfiteatrem zebrały się strasznie gęste i czarne chmury, dzielnych festiwalowiczów nic nie odgoniło – są nieustraszeni. Po krótkiej przerwie, podczas której chowaliśmy się w cieple Opery, wróciliśmy na ławy amfiteatru, gdzie rozbrzmiała muzyka Cass McCombs Band. Charyzmatyczny lider i jego towarzysze zaserwowali nam klasyczną mieszankę rocka, bluesa i folku. Cass McCombs sam pisze swoje teksty i został uznany za jednego z lepszych songwriterów naszych czasów przez samego New York Timesa. Pod parasolami i płaszczykami bujała się w rytmie ich kawałków nasza wspaniała publiczność. Ostatnim koncertem był ten, o który organizatorzy starali się już od lat i w końcu się udało: do Białegostoku przyjechała Angel Olsen. Właścicielka niesamowitego głosu i autorka trzech świetnych płyt po raz pierwszy pojawiła się w Polsce! Przyjechała do nas prosto z Glastonbury, a niedługo zawita w Roskilde. Mimo że była nieco chora, nie odwołała przyjazdu ani nie skróciła setlisty. Choć encore już nie udało się nam wyprosić – artystka wyszła, by powiedzieć, że niestety nie da już rady, ale na pewno chętnie wróci – to publika bez wahania jej wybaczyła, bo podczas koncertu Angel dała z siebie 200%.
Nie byłby to Halfway, gdybyśmy nie zaprosili was też na liczne wydarzenia towarzyszące koncertom. W piątek odbyły się wernisaże dwóch wystaw – fotograficznej „About her” ze zdjęciami Igi Drobisz oraz graficznej „POSTERS/PORTRAITS” z plakatami Andrzeja Wieteszki, który od lat tworzy afisze także na Halfwaya. W sobotę odbyły się dwa interesujące spotkania – muzyczne spotkanie z Emlyn pod nazwą „Otwieramy Horyzonty” w Horyzontach, czyli restauracji, która została oficjalnym gastronomicznym partnerem festiwalu. Potem gościliśmy tam jeszcze na spotkaniu „Podlaskie Slow Life – czy da się dziś żyć wolniej?” z ciekawymi gośćmi, a nazajutrz na panelu dyskusyjnym „Ona jest dla muzyki stworzona, czyli kobiece horyzonty muzycznego biznesu”. Dwa spotkania odbyły się także na trawie: jak co roku odbyło się trzecie już Śniadanie na trawie organizowane przez członków Dziew/czynów, a na tarasach OiFP chętni ćwiczyli jogę z Muktijogą. Nie zabrało DJ AREA, czyli przestrzeni muzycznej przed- i międzykoncertowej.
Dziękujemy wszystkim za te wspaniałe, cudowne trzy dni, a szczególnie naszym dzielnym wolontariuszom, i od dziś trzymamy kciuki za równie udaną edycję festiwalu w 2018 roku, oby szczęśliwą siódemkę!
Dzień pierwszy (fot. Cykady.com – dziękujemy i zapraszamy też na fanpage, gdzie znajduje się więcej zdjęć):
Dzień drugi oraz dzień trzeci (fot. M. Heller):