Pierwszy koncert symfoniczny 2018 roku już za nami. Rozpoczęliśmy go z Adamem Makowiczem – jednym z najwybitniejszych jazzowych pianistów świata. Na scenie OiFP zagrał własne kompozycje, autorskie opracowania preludiów Chopina oraz „Błękitną rapsodię” George’a Gershwina. Bisował trzy razy!
Orkiestra OiFP pod batutą Mirosława Jacka Błaszczyka rozpoczęła wspaniałą suitą z „West Side Story” Leonarda Bernsteina z bogactwem latynoamerykańskiego instrumentarium. Potem na scenie pojawił się Makowicz. Grał własne kompozycje – „Early June in Central Park”, „From My Past”, „Living High in Manhattan” oraz kompozycję bez tytułu o numerze 20. Przeplatały się z dwoma aranżacjami jazzowymi preludiów Fryderyka Chopina – nr 4 i nr 7. Po przerwie program koncertu należał do Gershwina: Orkiestra zaczęła „Amerykaninem w Paryżu”, a po chwili dołączył Makowicz i zabrzmiała „Błękitna rapsodia”. Polski geniusz jazzowej pianistyki nie potrzebował nawet orkiestry. Podczas jednego z utworów, gdy wpadł w trans improwizacyjny, muzycy ku zaskoczeniu widowni po prostu wyszli, zostawiając artyście do towarzystwa tylko jednego kontrabasistę!
Artysta został bardzo ciepło przyjęty przez białostocką publiczność i na encore zagrał jeszcze trzy utwory, dobrej nocy życząc balladą „Misty” Errolla Garnera.
Po koncercie odbyło się spotkanie z Adamem Makowiczem, które poprowadził Mirosław Jacek Błaszczyk – prywatnie przyjaciel artysty. Połączył ich Rybnik – miejsce zamieszkania dyrygenta to miast lat dziecięcych pianisty. Makowicz uraczył publiczność szczerą opowieścią o swojej przeszłości i artystycznym dojrzewaniu. Wychował się na muzyce Fryderyka Chopina, konkurs chopinowski rządził jego światem.
– Zasypiałem z tą muzyką i budziłem się z tą muzyką. Skąd się potem wziął ten jazz? Nie wiem.
W latach 50. jazz nie był zakazany, wręcz wspierany, choć może nie nazbyt lubiany. Ale było już za późno, bo odkąd usłyszał jazz, to on wziął go we władanie.
– Jazz degeneruje pianistę – rzekł artysta, tłumacząc, że nie ma mistrza, która grałby jazz i klasykę równie dobrze. Konieczny jest wybór. Makowiczowi pozostały „przyprawy” z muzyki klasycznej.
Wybór wiele artystę kosztował, a przede wszystkim – dom. Pianista ze wzruszeniem opowiadał o czasach głodu i biedy. Dodał jednak, że spojrzenia na świat nauczył się właśnie na ulicy. Był też czas na anegdoty z humorem. Gdy nagranie artysty trafiło za ocean, po jego przesłuchaniu Benny Goodman miał ponoć powiedzieć: „Tak szybko grał, że ja nic nie złapałem”.
– Teraz już jestem na bliższej drodze do znalezienia siebie – opowiadał artysta. Makowicz stawia na delikatność. – Muzyką chciałbym – łagodnością – pięknie grać.